Mąż i ojciec czasowo opuścił łono rodziny.
Sama z dziećmi, psem, sprzątaniem. Myślałam, że to się nie może udać.
A tymczasem to był całkiem miły dzień.
Córka wróciła z Filharmonii znacznie szczęśliwsza, niż do niej pojechała. Wystarczyło, że poznała 4 lata młodszą koleżankę, z którą całą drogę przegadała o Simsach.
Syn zaciągnął do swojej armii wszystkie rodzaje Gandalfów, nieustannie przy tym gadając, co już mi nie przeszkadza, bo nauczyłam się wyłączać i reaguję tylko na kwestie rozpoczynające się od "mamo".
Ogarnęłam w domu kąty, które nie były ogarniane od... długiego czasu oraz te, które na tyle rzucają się w oczy, że są ogarniane często.
Zaraz po tym porzuciłam skórę Perfekcyjnej Pani Domu na rzecz Osoby Czyniącej Rzeczy Przyjemne i Pożyteczne. Czyli:
- zabrałam psa na spacer, a dokładnie na 3 spacery
- wspomogłam lokalny biznes gastronomiczny serwując na obiad specjalność kuchni włoskiej prosto z pieca mistrza Adama
- odbyłam przefajne spotkanie z przedstawicielką harcerstwa lokalnego, która zgodziła się podjąć wyzwanie polegające na sporadycznej opiece nad dziećmi, psem i domem (opieka płatna, więc tu znów pożyteczna sprawa)
- rozegrałam 2 partie szachów, w których raz się podłożyłam specjalnie, a drugi raz nawet nie wiem kiedy zdążyłam być rozłożona na łopatki
- wydrukowałam dzieciom mandale i ekipę Fistaszków do kolorowania, jednocześnie wystosowawszy w ich kierunku ostrzeżenie, że jak się nie zajmą kolorowankami i nie dadzą mi chwili spokoju, to z pewnością, za sprawą moich dalszych działań, jutro będzie o nas głośno w Wiadomościach...
Dzień się jeszcze nie kończy, ale nie zanosi się na jakieś ekscesy czy niespodzianki.
Obym nie wypowiedziała tego w złym momencie. Tfu, tfu.