poniedziałek, 5 grudnia 2016

Lista prezentów

Wyciąg z Listu do Gwiazdora 2016.
Autorskie pomysły Pierworodnej:

- farba w spray'u
- Iphon 6S :D
- ogrzewacz stóp w kształcie misia
- herbata (taka nie saszetkowa!)
- pałeczki do sushi WIELOKROTNEGO użytku
- świecznik, świeczki i ZAJARACZ (tu, przynaję, że popuściłam)
- książka o fizyce kwantowej
- kot
- scyzoryk
- podręcznik do nauki hiszpańskiego

Przekrój finansowy i branżowy potężny. Gwiazdorze do dzieła. Powodzenia!

poniedziałek, 21 listopada 2016

Pójdziesz ze mną?



Wkraczając w nastoletnie życie człowiek uczy się wielu nowych rzeczy. Zdobywa nowe doświadczenia, obserwuje, zapamiętuje.

Dziś okazało się, że z nastoletniego okresu życia zapamiętałam pewne powiedzenie mojej osobistej Matki. Właściwie była to dramatyczna odpowiedź. Taka ostatnia deska ratunku przed eksplozją. Taki wentyl, który pozwalał upuścić odrobinę pary i pozwoli na uniknięcie dokonania zbrodni na moim wątłym nastoletnim ciele. Takie jebnięcie potężnymi, drewnianymi drzwiami, oznaczające absolutny koniec dyskusji.
Odpowiedź ta padała zazwyczaj wtedy, kiedy to utrudzona tłumaczeniem Matka proponowała mi wspólne wyjście gdziekolwiek. Poświęcała cenny czas na zachęcenie, na przedstawienie plusów dodatnich przedsięwzięcia, ba! nawet czasem próbowała przekupić, byle tylko wyciągnąć mnie z domu w jakimś celu. Ja wtedy siedziałam i potakiwałam będąc myślami jak najdalej się dało. I wtedy właśnie, gdy ja bujałam w obłokach, padało sakramentalne pytanie:
- To co? Pójdziesz ze mną?
Ja na to, lekko spłoszona, odpowiadałam cienkim głosikiem:
- Gdzie?
I na to Matka, przechodząc na twarzy ostrą metamorfozę kolorystyczną, zaciskając zęby i rzucając bluzgi spojrzeniem odpowiadała wyraźnie:
- W DUPĘ CIEMNĄ.

I ja dziś wieczorem, po wyjściu z domu na wieczorny spacer z psem, spojrzałam przed siebie i powiedziałam do zwierzęcia: Psie, idziesz ze mną w dupę ciemną.
Taki widok miałam za plecami wracając ze spaceru, 15 m od domu:
 

Taki widok miałam przed sobą wracając ze spaceru, 15 m od domu:

piątek, 28 października 2016

Don't stop me now...



Ciśnienie spada. Biomet jest niedobry. Pstryk i zmiana stacji.

O, tu biomet jakby lepszy – dobra muza na początek dnia nie jest zła. Jedzie sobie człowiek podrygując. Podjeżdża na podjazd własny i czując zbliżający się refren rzuca okiem dookoła. Nikoguśko w całej wsi! Ha! No to człowiek radyjko na full, drzwi jak szeroko i razem z refrenem wyśpiewywanym w języku obcym na głos (!) rozpoczyna wypakowywanie zakupów z bagażnika.

Raz machnie lewą nogą, raz machnie prawą ręką! Podskoczy, obrót wykona na poziomie dwuletniej sąsiadki trenującej balet, głową machnie, nie raz i nie dwa, w celu przekazania ilości energii, jaką dostaje od artysty. A potem nawet wykona rozkrok i gest udający grę na gitarze, której nie powstydziłby się sam Brian May, czy inny sławny gitarzysta. I w tym momencie, pełnym satysfakcji i spełnienia, człowiek podnosi wzrok z nad wyimaginowanej gitary i co widzi? No?

W szeroko otwartym oknie tarasowym budowanym naprzeciwko stoi dwóch panów. Nie ruszają się. Być może są w szoku. Na progu lasu stoi starsza sąsiadka. Wygląda jakby nie miała sił iść dalej. Z lewej kolejna sąsiadka – w samochodzie, zwolniła do 5 km/h. Po minie wnoszę, że jeszcze ocenia sytuację – roześmiać się czy raczej wołać pogotowie?

Także podsumowując cieszę się, że nie wpadłam na świetny pomysł uwieńczenia występu szpagatem albo nawet skokiem jete...

 https://www.youtube.com/watch?v=HgzGwKwLmgM

środa, 5 października 2016

Związek doskonały.



Mądrzy ludzie mawiają, że w związku najważniejsze jest porozumienie. Do porozumienia dochodzi się poprzez dialog. Dialog, to rozmowa.
I faktycznie, pomyślałam sobie. Mój związek jest bardzo zgodny. Już teraz wiem dlaczego. Lubimy sobie pogadać, powymieniać poglądy, podyskutować. Nawet w nocy.

On, wbijając mi paluch pod żebro: „Chrapiesz!”
Ja, nieprzytomna od snu: „Jaaaa??? Przecież ja nawet nie śpię!”

On, zrezygnowany: „Ej, chrapiesz! Przewróć się na drugi bok.”
Ja, śpiąc: „Mhmmmmmm…”

On, wkurzony: „No chrapiesz znowu!”
Ja, wkurzona: „Ja chrapię? Ja??? To pies!!!”

On, załamany: „Chrapiesz. Odchrząknij sobie!”
Ja, akurat trochę bardziej świadoma dzięki budzikowi, który właśnie przed chwilą zadziałał, umarłam ze śmiechu na tę propozycję…

Musimy chyba przedyskutować zakup stoperów dousznych dla Niego.

PS. I to naprawdę nie jest tak, że tylko JA chrapię w tej sypialni ;)

środa, 21 września 2016

Mucha nie siada.



Siedzimy. Każde na swojej kanapie.
On z książką, ja z narzędziem zbrodni.
On czyta, ja poluję na muchy.
Atmosfera pełna skupienia i napięcia.
Ciszę przerywa, raz po raz, świst narzędzia zbrodni i pomruk zadowolenia, który wydaję przy ubiciu kolejnej latającej pindy.
Za każdym razem on przenosi spojrzenie z nad książki na mnie.
Marszczy brew coraz bardziej.
W końcu, po czwartej udanej akcji, z miną starca, który z niejednego pieca jadał chleb, i o życiu wie więcej niż wszystko, rzuca w moim kierunku ostre jak brzytwa zdanie:

- Nie bądź dla nich taka surowa, mamo.

piątek, 9 września 2016

Ciężkie powroty.



Druga klasa szkoły podstawowej. Wychowanie fizyczne przejął nauczyciel wychowania fizycznego. Plus dla Oświaty. Dziś, w 30stopniowym upale, dzieci przebiegły swoje pierwsze kółko wokół boiska.
Syn (z przekąsem): Wcale się przy tym nie spociłem, mamo, wiesz?
Ja (w nadmiarze przekazywanych informacji, z dwóch źródeł, przekąsu nie wychwyciłam): Nie spociłeś się?
Syn (dając nacisk na odpowiednią część zdania): Nie, nie spociłem się, tylko SPOCIŁEM SIĘ JAK ŚWINIA!

Witaj szkoło!!! Tęskniłam za tobą!!! 

niedziela, 28 sierpnia 2016

Chłopaki.



Już myślałam, że te wakacje skończą się powoli, bez niespodziewanych wydarzeń. Że będą ciągnęły się jak przysłowiowe flaki z olejem czy inne spaghetti bolognese. A tymczasem tydzień temu, w poniedziałek rano, obudziły mnie porywające takty przeboju, w którym niejaka Ruda tańczy, jak szalona.
WTF? - pomyślałam, ale już po chwili mnie olśniło! Chłopaki wróciły!
Od początku tygodnia obserwuję zatem pokazy mody odzieży budowlanej oraz przeglądy sprzętu technicznego, wysłuchuję dialogów okraszonych soczystym słownictwem przynajmniej tak dobrze, jak świąteczny bigos okraszony jest mięsiwem, odpowiadam kulturalnie na uprzejme „dzień dobry”, wspomagane na końcu śmiechem tych twardzieli, którzy się nie witają z nikim i nigdzie, używam nadludzkiej siły, aby powstrzymać psa przed wyżeraniem spod płotu resztek żarcia, które księciuniom z budowy przygotowały kochające żony, matki lub kochanki…
Pogoda chłopakom sprzyja. W połowie tygodnia wróciło lato, więc chłopaki zrzuciły przepocone bawełny i rozpoczęli festiwal prężącego się ciała. Falują brzuchy i bicepsy! Pot spływa swobodnie prosto do majcioch! Niestety, nie ma czego podziwiać. Ale może nie wszystko jeszcze widziałam…
Oprócz atrakcji dostarczanych przez ekipę, odnotowałam mały progres – przenośna toaleta została przywieziona i oddana chłopakom do dyspozycji bez mojej wcześniejszej ingerencji (czyli próśb, nacisków i lekkich, zawoalowanych gróźb nawet). Punkt dla inwestora.
Co prawda ustawiona została na samym środku, co pozwala podziwiać mi ją, jak tylko podejdę do okna oraz, jak tylko zmuszona jestem użyć frontowych drzwi wejściowych, ale nie narzekam. 
Lepszy rydz, niż nic  ;-)

Miłego dnia pracy!!!


środa, 3 sierpnia 2016

Na półmetku.



Z wakacjami to jest dziwna sprawa.
Kiedy ich nie ma, to się na nie czeka, jak na zbawienie. W ciągu roku szkolnego wakacje są synonimem wolności, braku porannego wstawania, braku jeżdżenia w tę i z powrotem, aby dostarczyć dzieci do placówek, braku pośpiechu oraz braku setek wypowiadanych codziennie, i jakby odbijających się o ścianę słów typu: „odrób lekcje”, „pouczyłabyś się trochę”, „przeczytaj to chociaż”, „postaraj się”, i znany wszystkim dzieciakom gwóźdź do trumny czyli „ja w twoim wieku…”
I jak już te oczekiwane wakacje przyjdą, to nagle okazuje się, że czas zaczyna jakby przyspieszać, i zanim się człowieku obejrzysz, masz już w kalendarzu sierpień, a nie zdążyłeś nawet wyjechać na urlop. Poza tym i tak wstajesz rano, bo, co prawda, szkoła cię nie wzywa, ale wzywają cię inne, równie przyjemne, obowiązki. Przez większość dnia usiłujesz pracować, co skutecznie utrudniane jest przez milion pytań zadawanych zwłaszcza przez młodszą młodzież. A młodzież natomiast pomimo twoich starań, by organizować im czas, tak ostentacyjnie się nudzi, snuje po okolicy i nie ma co robić, że zdanie zaczynające się od „ja w twoim wieku…” staje się twoją mantrą codzienną i sama siebie nienawidzisz za to, że znów je słyszysz.
Wtedy właśnie, jak słońce przez mgłę, przebija się nieśmiała myśl. Sama nie wierzysz, że to w ogóle się dzieje. Że na początku sierpnia, w środku wakacji, przed własnym urlopem masz ochotę rozedrzeć paszczę, wyrzucić z siebie całą głęboko skrywaną tęsknotę i wrzasnąć ze środka potężnym głosem:  SZKOŁO WRÓĆ!!!

poniedziałek, 18 lipca 2016

Podsumowanie.

Zauważyłam, wśród zaangażowanych mam, tendencję do podsumowywania wyjazdów dziecięcych. Ja również jestem zaangażowana, więc dokonam własnego.
Otóż Córuś moja powróciła z dwutygodniowego obozu harcerskiego w Szklarskiej Porębie. Uśmiechnięta, zadowolona, rozgadana. Ubrana co prawda tak, że w pierwszym odruchu miałam ochotę uciec do domu i zaryglować drzwi przed tym, co sobą reprezentowała, no ale o gustach się nie dyskutuje. Najważniejsze, że w dupę ciepło.
Wróciła, szybko ją załadowano do wanny i podczas, kiedy ona wyrzucała z siebie wrażenia obozowe, ja, tak po prostu, z głupia frant i całkowicie nieprzygotowana, otworzyłam walizkę.
Prawie mnie to zabiło!!! O matulu przenajświętsza!!! Święty turecki!!! Co tam się działo! Dominowały dwie rzeczy - odorek i wilgoć. Buty, po wyjęciu z worka (plus dla Córki za bystre przewożenie ich w worku) i przechyleniu, oddały jeszcze sporo wody z Kamieńczyka. Drugie zupełnie zmieniły kolor, co sprawiło, że w pierwszej chwili pomyślałam, że to nie nasze...
Do tego brudne i wilgotne rzeczy, wymieszane były z nieużywanymi, bo całkowicie nieprzydatnymi, rzeczami letnimi (na przyszłość nie będę tak naiwna i zamiast 3 par krótkich spodenek, stroju kąpielowego i 7 tshirtów zapakuję jej po prostu kalosze!). Do worka z brudną bielizną to normalnie bałam się rękę włożyć...
Śpiworu do teraz nie rozwinęłam... Muszę dojść do siebie i znaleźć odpowiednie miejsce, w którym po rozłożeniu tej bomby biologicznej nikt nie ucierpi...
Także obozowy sezon 2016 uznaję za zakończony. Wrażenie mam, że u innych dzieci było lub będzie całkiem podobnie. Przed nami jeszcze wakacje rodzinne, ale to z pewnością nie będzie tak ekstremalne przeżycie ;)
 
Fot. Internety.
 

sobota, 9 lipca 2016

Gdy nie ma dzieci w domu...

Rzadko, naprawdę rzadko, nie posiadam dzieci w domu. W sensie, że obu dzieci jednocześnie. Od wczoraj tak właśnie jest.
Na te szczęśliwe chwile, wolne od ciągłej rozmowy, nie kończących się pytań i dialogów, a często nawet monologów, zaplanowane zostało nieumiarkowanie w lenistwie, jedzeniu, piciu, seksie i spotkaniach towarzyskich. No i oczywiście w SPANIU. Wygodnym, długim i niczym nie przerywanym SPANIU.
I co?
Pies dostał bólu brzuszka (@@#%$^%&#$%$^@) i obudził mnie o 6:35...
Przeżył, ale poznał tak dużo brzydkich słów, że teraz nie podskoczy mu w tym temacie żaden wiejski burek, który niejedno widział i niejedno słyszał...
Udanego weekendu for all!

niedziela, 26 czerwca 2016

Work.

Nie samym życiem człowiek żyje.
Czasem trzeba popracować...


Zasapana wpadam do klientów zgodnie z umówioną wcześniej godziną czyli "chwilę po ósmej". Poranek był szybki niczym błyskawica. Toaleta, ubranie, nabranie odpowiedniego stosunku do rzeczywistości zabrało mi jakieś 10 minut. I jeszcze uczesać się zdążyłam. W każdym razie wpadam, spotkanie się odbywa i wychodzę odprowadzana przez gospodynię.
I kiedy już zbliżam się do furtki, nagle zza pleców dobiega mnie komentarz:
„Tak obserwuję sobie pani fryzury i widzę, że dziś to tak na szybko....”
I przestało być miło.


Dziś Dzień Służbowych Kontaktów Międzynarodowych.
Zadzwoniła albowiem pewna pani z zagranicy. Przedstawiła się jako siostra innej pani. Na wstępie mi rzekła, że tamta pani jest mną zachwycona, więc ta pani pomyślała, że zadzwoni. Wzięła numer od tamtej pani i zadzwoniła. I bardzo by chciała, żebym dla niej zrobiła to samo, co dla tamtej pani.
Proszę bardzo, proszę pani - rzekłam.
We're in touch.

środa, 15 czerwca 2016

Urodziny.

Świętowanie trwało od niedzieli do wtorku! Goście, prezenty, mnóstwo życzeń! Czuję się dopieszczona w 100%! Wieku się kobiecie ponoć nie wypomina, ale w głowie siedzi mi taka anegdotka, z życia wzięta...

Otóż całkiem niedawno wybrałyśmy się z moimi, równie młodymi, koleżankami do Stolicy. W pociągu, w przedziale, spotkałyśmy jeszcze młodsze od nas dwie starsze panie. Jedna podróżowała z sanatorium do domu, druga z domu na komunię wnuczki. Czas upływał nam na pogawędce i popijaniu kawy. Z wkładką ;) Tematy poruszałyśmy różne - jak to kobiety. Dzieci, problemy z wagą, mężowie i ... wiek. Starsze panie cieszyły się z naszej opinii, że świetnie wyglądają, i że są tzw. "przebojowymi babkami". One również raczyły nas komplementami, które my nieśmiało odpierałyśmy mówiąc: "no nieee, już takie młodziutkie znów nie jesteśmy".
I na to jedna z pań, wycelowawszy we mnie swój wypielęgnowany paznokieć, który jeszcze pamiętał wczorajszy wieczorek pożegnalny w sanatorium, wbiła we mnie swój przenikliwy wzrok, i tonem starszej i bardziej doświadczonej przez życie koleżanki odezwała się w te, jakże miłe dla mojego ucha, słowa:

"No, ale pani to chyba ma już 28 lat, prawda?"

W tym miejscu chciałam tej Pani życzyć dużo zdrowia, szczęścia i pomyślności!!!
28 lat to maks, na jaki się czuję :)

środa, 8 czerwca 2016

Kopalnia wiedzy.

Szkoła to kopalnia wiedzy. 
Ani przez chwilę nie wątpiłam w to, że wiedza ta jest szeroka i zahacza o różne dziedziny.
Syn: Mamooo, a wiesz, że jak dwie dziewczyny robią tak (tu "cmok,cmok" pokazane buzią) to to są geje?
Ja (nieco wybita z rytmu i lekko zdezorientowana): Nie, synu. To nie geje, tylko lesbijki.
Syn: Geje, geje. Zbyszek tak mówił!
No jasne - jak siedmioletni Zbyszek, coś rzeknie, to nie ma bata. Nawet otwarta, chętna do tłumaczenia Matka się nie liczy.

 *****

Szkolna wiedza z damskiego punktu widzenia.
Córka: Mamo, a do czego są prezerwatywy smakowe?
Ja (chcąc zyskać na czasie oraz desperacko poszukując w głowie argumentów innych niż te jedynie słuszne, a przemawiających za produkcją truskawkowych gumek...): Prezerwatywy smakoweeeee?
Córka: No truskawkowe, czekoladowe, wieeesz...
Ja ( powoli, ważąc słowa, analizując czy czasami za moment nie wsadzę się na większą minę): Wiesz, prezerwatyw używa się w intymnej sytuacji, kiedy jest między dwojgiem ludzi bardzo przyjemnie. I żeby nie śmierdziało gumą, to wymyślono właśnie te truskawkowe, czekoladowe...
Córka (poważnie): Rozumiem. A Zbyszek mówił, że smakowe są zrobione z gumy ORBIT! Hahahaha!
Ja: Nie słuchaj Zbyszka! I niczego z nim nie próbuj!


Tożsamość Zbyszków wciskających kity moim dzieciom została zmieniona ;) .

wtorek, 24 maja 2016

Hilary.


Jeśli niebo istnieje, to z pewnością ktoś przewidział tam miejsce dla okularów przeciwsłonecznych. Jakąś osobną, przestronną i wypasioną komnatę, w której spoczywają sobie wszystkie zepsute, przygniecione ciężkimi dupskami, zagubione w akcji, zakopane na plażach, rozciągnięte przez zbyt wielkie głowy... okulary przeciwsłoneczne.
I z pewnością są tam dwie pary moich. Jedne utracone i bardzo mocno opłakiwane w zeszłym roku. A drugie zgubione całkiem niedawno w niewyjaśnionych okolicznościach.
Chodzę, szukam, nawołuję. Szlocham, lamentuję. I nie ma. 
To tak sobie myślę, że na pewno są już w okularowym niebie, popijają drineczki z palemkami, mają służbę do czyszczenia szkieł i wspominają mnie z rozrzewnieniem.

A ja kupię sobie nowe.

środa, 11 maja 2016

Poprawność polityczna.

Córka mi dorasta. Zaczyna się ogarniać. Nie tylko przestrzeń wokół siebie, ale też to, co w głowie. 
Kiedy była młodsza waliła prosto z mostu, nie zważając na konsekwencje. Nie raz wprawiła nas i otoczenie w zakłopotanie ;) 
Tym razem w ramach umilania rodzinie czasu podróży samochodowej, jako znana fanka dowcipów, postanowiła zabawić nas opowiadaniem tychże.

Córka: Idzie ślepy przez las. Nagle przelatuje nad nim ptak i robi kupę - ślepy kupę omija. Idzie dalej. Przelatuje nad nim drugi ptak - ślepy kupę omija. Idzie spokojnie dalej. Przelatuje nad nim trzeci ptak - ślepy kupę omija.
Jaki z tego morał? - pyta córka.
I zanim otworzymy usta, aby podać prostą i oczywistą odpowiedź ona sama wyjaśnia nam:

Ślepy KUPĘ widzi!!!


Nie muszę chyba dodawać, że to krótkie i zwięzłe podsumowanie dowcipu na stałe weszło do naszego słownika domowego. Przy każdym użyciu rechoczemy radośnie ;)



czwartek, 21 kwietnia 2016

Jaki poranek, taki cały dzień?



Poranek na wsi.

Mąż oznajmił, że zima wróciła. Że przymrozek, skrobanie szyb i inne atrakcje.

Psa bolał brzuch, co powodowało, że „wołał” o wyjście na dwór, aby nażreć się trawy.

No to się wzięłam i ubrałam, jak na Sybir. Kilka warstw, na głowę kaptur, na dłonie ciepłe rękawice. Ba! Nawet kubek herbaty gorącej zabrałam ze sobą.

Wyszłam, stanęłam w słońcu i okazało się, że jest przyjemne 10 stopni.

Zapomniałam zatem o zimie i popijając herbatkę rozkoszowałam się słońcem. W przepastnej kieszeni znalazłam okulary słoneczne, które usiłowałam założyć na nos, zapominając, że wcześniej nie zdjęłam okularów zwykłych.

Po akcji z okularami nadjechali panowie z ZUKu. Po odpady wtórne segregowane. Dokładnie po szkło. Załadowali 3 worki pełne butelek po piwie i rzucając mi wymowne spojrzenie zabrali się za odjeżdżanie. Zanim jednak odjechali, napadły mnie brzozy, czy inne kwitnące i powodujące alergię rośliny. Czując na sobie wymowne spojrzenie panów kichnęłam potężnie i obsmarkałam sobie pół twarzy. Z okularami włącznie. 
Rechot panów towarzyszy mi do teraz… Nie chcę wiedzieć, co będzie dalej…

środa, 6 kwietnia 2016

Przed kryzysem.



Już kiedyś tłumaczyłam się ze słuchania Radia Zet Gold w samochodzie (że prezentowany materiał muzyczny działa na mnie pobudzająco). Myślałam, że raz wystarczy. Ale nie. Pewnego razu Córka jęknęła, wzdychając jednocześnie i przewalając spektakularnie gałami (w tym zakresie jest zdecydowanie, jak człowiek-orkiestra):
- Dlaczego, jeśli już słuchamy radia, to musi to być Zet Gold?
W tym momencie radio nadaje „September”. Korzystając z wygody bycia pasażerem zaczynam tańczyć na tylnym siedzeniu śpiewając, obok melodii, że właśnie dlatego słuchamy Zet Gold hłe, hłe, hłe…

Córka: Jezzzzuuuu, nie rób nam wstydu…
Mąż: Pan w samochodzie za nami już na ciebie patrzy…
Syn: Mamoooo, nie tańcz!

Bueheheh! Hahaha! Hłe hłe hłe! Wstyd? Jaki wstyd? Ghyhyhy! Podryguję radośnie w rytm muzyki!

Córka: Jeśli ty się już teraz tak zachowujesz, to ciekawe, co będzie, jak będziesz miała kryzys wieku średniego..?

.

wtorek, 29 marca 2016

Wielkanocne reminiscencje

Jeszcze w zeszłym tygodniu ten mały człowiek brzydził się dziewczynami, a na nieśmiałe sugestie, że kiedyś mu to przejdzie, i że może nawet będzie miał z jakąś dziewczyną dzieci odrzucało go na poważną odległość. A tymczasem w samą Niedzielę Wielkanocną, zaraz po wyjściu z Kościoła, Syn rzekł rezolutnie:
- Jak kiedyś będę miał córkę, to dam jej na imię Nacudja.
- Jak? - zapytałam zaskoczona zarówno faktem nagłych planów prokreacyjnych, jak i niecodziennym dość imieniem wybranym dla mojej, bądź co bądź, przyszłej wnuczki.
- NACUDJA - wydrukował mi Syn.
- Nie ma takiego imienia, Synu.
- Jak to nie ma... Przecież śpiewali przed chwilą: "Nacudjo nasza!"
Ciekawe, co na to Jonasz i jego cud.

*****

Ten moment podczas Mszy św., kiedy to wszystkie dzieci wyrywają się, żeby wrzucić otrzymany przed chwilą pieniążek do koszyczka sympatycznego pana kościelnego.
Wszystkie, oprócz Syna. Ten siedzi i kontempluje, obracając monetę w dłoni.
Nagle przysuwa się i szeptem pyta:
- Mamo, dlaczego właściwie musimy wrzucić ten pieniądz do koszyka?
- Bo to ofiara jest - odszeptuję tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- OFIARA ROSÓŁ? - pyta Syn szczerze zainteresowany.
Niestety, histeryczny rechot odebrał mi możliwość wytłumaczenia dziecku, co to i dlaczego ta ofiara, oraz kwestii różnicy pomiędzy słowami "rosół" i "losu" w tymże skomplikowanym określeniu.

czwartek, 24 marca 2016

Objawienie.



Z okazji nadchodzącej Wielkanocy chciałabym się nie tyle Wam pożyczyć co pożalić.
Otóż mój Syn jest ortodoksem. Od jakiegoś czasu znajduje się pod dużym wpływem bogatej wyobraźni pani od religii. Wpływ pani jest nie tylko duży, ale i silny. Ja dostaję rykoszetem.
Syn bowiem postanowił, że zaprowadzi mnie do nieba. Nie da mi zboczyć z kursu. Ba, przypilnuje mnie tak, że jako druga w historii zostanę żywcem do nieba wzięta.
Rzeczą, której zaczął pilnować jest mianowicie przeklinanie, które owszem stosuję. Zdarza się najlepszym. Ten mały ortodoks od jakichś 2 tygodni nie daje mi spokoju.
Mam wrażenie, że wystarczy, że pomyślę o rzuceniu kur.ą, a ten już wrzeszczy do mnie: „Coś Ty powiedziała???”.
Pomyślałam, że ok. Jest okazja ograniczyć ten zbrodniczy proceder, pokazać synowi, że matka daje radę. Ok. Ale od zgubnych nałogów należy się odzwyczajać stopniowo! A on mi nawet „kurde” nie pozwala mówić. Od razu straszy ogniem piekielnym. Usiłowałam wytłumaczyć mu, że kurde, motyla noga, kurde-felek, ja pierniczę, to nie są wyrażenia za które Bóg skreśla z listy niebieskiej na wieki. A ten swoje.
Aż tu niespodziewanie z pomocą przyszedł mi pewien telewizyjny program z udziałem dzieci, w którym jeden z dziecięcych uczestników użył na wizji słowa „kurde”.
Podskoczyłam na kanapie i mówię do syna:
- Widzisz? Gdyby „kurde” było przekleństwem, to przecież nie pozwoliliby temu chłopcu tak powiedzieć!!!
Syn na to swoje – że diabeł, piekło i ogień piekielny.
- Synu, ale kto ci powiedział, że „kurde” to przekleństwo? – pytam zrozpaczona i pewna, że powiedziała to pani od religii, a wtedy ja przegryzę jej tętnice za swoje cierpienia.
- Bóg mi powiedział – rzekł spokojnie Syn.

I gadaj tu z takim.

poniedziałek, 21 marca 2016

Wiosenne porządki.


Bohaterowie: ja, Córka w duecie z Ojcem własnym, Chuck – rybka.

Córka w duecie z Ojcem własnym – otrzymali zadanie „posprzątania” w akwarium Chuck’a (czyli w kuli). W tym celu postanowili przełożyć Chuck’a do innego naczynia. Wyjęcie z kuli nastąpiło bezproblemowo. Natomiast powrót do kuli okazał się dla Chuck’a traumatycznym przeżyciem, gdyż Ojcu udało się go wylać zamiast do kuli, to do umywalki. Córka wtedy wykazała się refleksem i błyskawicznie przełożyła rybę do świeżo wyglansowanego pojemnika z wodą.

Chuck – niebieski bojownik, nazwany imieniem dzielnego i najbardziej sprawnego mężczyzny na świecie Chuck’a Norris’a. Walczy. Dzień po dniu. Dziś podczas sprzątania w jego akwenie o mało co nie zesrał się ze strachu (przynajmniej tak to sobie wyobrażam) trafiając zamiast do wody do umywalki. Biorąc jednak przykład ze swojego imiennika, kiedy już szczęśliwie znalazł się w wodzie, otrzepał płetwy i popłynął.

Ja – w zasadzie wszystkiemu winna, bo to ja zleciłam sprzątanie w kuli (zamiast zatrudnić się na kolejnej 1/648 etatu jako sprzątaczka Chuck’a). Wchodząc do łazienki, w której się odbywało o mało zawału nie dostałam widząc, jak rybka lotem pikującym spada do umywalki. Ciśnienie mi skoczyło alarmująco. Musiałam sobie jakoś ulżyć, rozładować się, zatem wybrałam cel (Córkę) i tonem zaczepnym zapytałam:

- A nakarmiłaś go dzisiaj?
- Najadł się strachu – rzekła Mistrzyni Ciętej Riposty.

sobota, 19 marca 2016

Otwarcie sezonu.

Zasiadłszy przed ekran laptopa i otworzywszy fejsbunia zdumiałam się, ileż to osób, spośród moich znajomych, biegało dziś w najróżniejszych biegach zdobywając medale, odnotowując życiowe rekordy itp. Szczególnie koledzy (Maciej, Sebastian i Marcin) rzucili mi się w oczy. Im gratuluję osiągnięć i dziękuję za motywację. Gdyż albowiem, po naczytaniu się, postanowiłam pobiegać. Strzeliłam sobie moją własną MANIACKO SIÓDEMKE. Lekko nie było. Zamiast życióweczki - zgonóweczka. W trakcie poluzował mi się but, ale to wyparłam w obawie, że jak się zatrzymam, to nie dam rady dobiec do domu i będzie sobie moje gnijące ciało spoczywało na wieki w ciemnym lesie (bo oczywiście zboczyłam ze ścieżki, a co!), a pies sąsiadów zamiast raciczki dzika przyniesie z lasu nadgnitą moją raciczkę w bucie firmy ASICS (z psem historia prawdziwa!!!). Z Maniacką Dziesiątką (bieganą dziś w Poznaniu) mój bieg miał wspólnego tyle, że po każdym rozpaczliwym podbiegu następował maniacko szybki zbieg. Jeden z nich zakończył się przed prezentowaną na zdjęciu tablicą - miałam chwilę zawahania, ale jak pomyślałam o powrocie na podbiegu, to postanowiłam swój trening potraktować jako doświadczenie, i przestałam się wzbraniać przed wstępem. O dziwo, ruchu w lesie dużego nie było. Parę sztuk ludzkich spotkałam, w tym jednego tylko biegacza, który miał dokładnie tak samo czerwoną twarz jak ja, przez co pokochałam go miłością absolutną i, o mało co, nie zaprosiłam go na nadchodzące śniadanie wielkanocne. Ostatecznie doświadczenie się udało. Żyję. Japa mi się cieszy. I oby ten stan utrzymał się jak najdłużej!
Teraz tylko jeszcze żeby LECH wygrał, co nie Panowie?

 

wtorek, 15 marca 2016

O czym marzy dziewczyna...



Jest takie miejsce w moim domu, o którym marzy każda dorosła kobieta. 
W zależności od szczęścia lub zasobności portfela, miejsce to może mieć większy lub mniejszy metraż.
Te z większym metrażem, profesjonalnym oświetleniem, wyłożone pluszem lub, co najmniej, najdroższą wykładziną z sieci sklepów Komfort, traktowane są przez właścicielki niczym sanktuaria. Te miejsca zapierają dech w piersiach.
Moje miejsce jest malutkie i ciemne. Kompletnie nieatrakcyjne. Wymyślone właściwie „na kolanie” i nie do końca przemyślane. Ale cierpliwie przyjmuje wszystko, z czym aktualnie sobie nie radzę, a co nie powinno być ujawniane osobom trzecim. Czasem mam wrażenie, że jest z gumy. Jest wyrozumiałe i w sytuacjach podbramkowych (np. nagła wizyta matki osobistej/teściowej/koleżanki/księdza/pogotowia) wręcz słyszę jak woła: „Ja! Ja! Wykorzystaj mnie! Dam sobie z tym radę!”
Przychodzi jednak taki moment, kiedy widzę, że to koniec. Że miejsce nie dźwignie więcej niż Pudzian podczas Spaceru Farmera. Że muszę dać mu odetchnąć czyli zabrać z podłogi i w końcu wyprasować, poukładać oraz pochować ciuchy całej rodziny. Gdyż albowiem niedługo będziemy, niczym przedstawiciele plemion afrykańskich, zapierniczać po wsi w bananowych spódniczkach…
To miejsce to garderoba. I ten moment właśnie nadszedł...

piątek, 26 lutego 2016

Szał niebieskich ciał

Dawno, dawno teeeemu, za górami, za lasami, kiedy jeszcze 3/4 naszej rodziny było zdrowe, a tylko 1/4 (niestety ja) zaczynała zaprzyjaźniać się z całym batalionem wirusów grypy...

... schodząc z piętra, spotykam Syna wróconego ze szkoły.
- Mam dla ciebie pracę, mamo!
Słaba, schorowana, niedomagająca pytam, zlękniona, po cichutku:
- Jaką?
- Plastyczną.
- Do wykonania?
- Nie, w prezencie. Ale zaskocz się, dobra?

Jak widać na załączonym obrazku jestem dodatkową planetą w układzie słonecznym Syna. Tą w kształcie serca. I dobrze mi z tym.

piątek, 19 lutego 2016

Jeszcze słabsza płeć.

Ostatnie dwa tygodnie obfitowały w ekstremalne przeżycia. 
Dla nieśledzących z uwagą przypomnę, że chorowała Córka (od jelitówki do anginy, 2 antybiotyki, 2 tygodnie w domu), chorował Syn (tylko jelitówka, za to z efektownie rzuconym pawiem prosto w oko matki, czyli moje), zaczął się ruch w interesie służbowym (powodujący zyliard telefonów i spotkań wśród pól, lasów i łąk), remontowała się łazienka, popsuł odkurzacz (który, w obliczu posiadania psa puszczającego sierść kilogramami, jest tak podstawowym sprzętem domowym, jak, na ten przykład, szczoteczka do zębów) i spłuczka w wyremontowanej łazience...
Nie mogło być zatem inaczej - mój wątły organizm najpierw zasunął mi doła głębkiego niczym Rów Mariański, a w końcu, kiedy walczyłam o zachowanie resztek sił, powiedział: "dość tego, do kurwy nędzy!" I dostał grypy. 
Dziś rano, kiedy wstałam z łóżka, stopy bolały mnie, jakbym co najmniej przebiegła ze trzy maratony raz za razem, po rząd. Do tego okazało się, że mruganie powiekami to czynność, przy której można się spocić... Nie pozostało mi nic innego, jak zorganizować sypialniane biuro dowodzenia, zmusić Męża do przejęcia obowiązków, i pozostać w łóżku.
Stąd właśnie wysyłam Wam pozdrowienia, całuski i dwie rybie łuski!

PS. Ku pokrzepieniu serc odebrałam dziś radę od mojej osobistej Matki, która rzekła, że mam wygrzać organizm, nie wstawać i odpoczywać, bo W WIEKU 40 LAT GRYPA TO JUŻ NIE TAKI PIKUŚ!!! Amen.

piątek, 12 lutego 2016

Słaba płeć.


Choroba na pokładzie. W roli głównej Córka. 
Rigoletto (nazywane potocznie wymiotami lub, mniej elegancko, rzygankiem), temperatura, której nie powstydziłoby się upalne lato, ziemista cera, siódme poty, brak apetytu i sił.
I tak od niedzielnej nocy.
Głównym składnikiem diety - Ibufen. Nie żebym chciała reklamować, ale okazało się, że to nie tylko przeciwgorączkowy/bólowy/zapalny lek. To medykament, który nie pozwala zapomnieć nam o naszej , mniej lub bardziej, przecioranej chorobą kobiecości.
Po zażyciu ostatniej dawki Córka pozbyła się wysokiej temperatury, na rzecz mokrej piżamy i pościeli.

Ja: Wstaniesz za 10 minut, zmienisz piżamę, umyjesz się a potem zrobię ci obiad.
Córka: I PAZNOKCIE!

niedziela, 31 stycznia 2016

Ostatni dzień ferii.



Ostatni dzień ferii. Ostatni dzień stycznia. Pora na podsumowanie:
- byłam w kinie na „Fistaszkach” i na „Nienawistnej ósemce”;
- byłam po raz drugi w Bramie Poznania;
- stoczyłam jakieś 14-16 walk w tym: 7 z armią Aragona a pozostałe z postaciami, których nie potrafię zapamiętać, ale wiem, że pochodzą z Gwiezdnych Wojen;
- w stoczonych bitwach odniosłam rany w postaci kilkunastu pchnięć mieczem drewnianym (w tym ze dwa razy tak, że aż mi oczy z orbit wylazły) oraz kilkudziesięciu pchnięć i machnięć mieczem świetlnym (tu bez bolesnych skutków, bo miecz dość wątły i widocznie właściciel uznał, że może się zepsuć w kontakcie z moim żylastym, jędrnym i twardym jak skała ciałem);
- rozegrałam kilka partii w szachy i kilka w warcaby – większość przegrałam celowo lub nie;
- uzależniłam się od muzyczki z Minecrafta;
- odnowiłam wiadomości z Przyrody na poziomie klasy 4tej szkoły podstawowej, a nawet dowiedziałam się paru rzeczy, których nie wiedziałam do tej pory;
- napisałam jedno, za to długie i wesołe, dyktando o kulawym królu Ludwiku;
- dokonałam kilku aktów wymuszeń na małoletnich, z którymi zamieszkuję pod jednym dachem (wymuszenia dotyczyły głównie czynności sprzątających);
- ogarnęłam, z różnym skutkiem, ale raczej na plus, parę spraw zawodowych;
- pozbawiłam najlepszego psa na świecie jąder, czym moje młodsze dziecko chwali się wszem i wobec, informując, że pies ten już nie będzie miał żony, bo i po co skoro nie może zrobić jej dzieci;
- pomogłam osobistemu ojcu pozbyć się, na rzecz mieszkańca Konstantynowa Łódzkiego, jego wychuchanego i wygłaskanego VW Garbusa rocznik 1974 – nie spałam pół nocy, bo wydawało mi się, że on (ojciec, nie Garbus) tego nie przeżyje.
Było pracowicie. Z radością i ulgą witam szkołę.

piątek, 29 stycznia 2016

Osobista grupa wsparcia.



Ja: Widziałeś to? „Markę” jednej z modowych blogerek wyceniają na 40 mln złotych!
On: Mhm.
Ja: Dużo, nie?
On: Mhm.
Ja: E tam, zupełnie cię to nie interesuje.
On: Interesuje. Ciebie też niedługo wycenią. Na 87,50…

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Randka.



Kino.
Na sali kinowej może nie tłok, ale ludzi sporo.
Zajmujemy miejsca. Rozpłaszczamy się w fotelach. Mościmy wygodnie. Wijemy gniazdo na kolejne 3 godziny.
Potem każde sięga po swój smartfon i zatapia się w lekturze.
Po chwili rozglądam się po sali.
Ja (przechylając się w jego kierunku): Zobacz wszystkie pary rozmawiają ze sobą…
On (rozejrzał się po sali): Może nie są ze sobą 20 lat…
Ja: Wiesz cooooo…
On: Przestań. Wyślę ci smsa...

sobota, 16 stycznia 2016

Byle nie zapeszyć.

Mąż i ojciec czasowo opuścił łono rodziny. 
Sama z dziećmi, psem, sprzątaniem. Myślałam, że to się nie może udać.
A tymczasem to był całkiem miły dzień.
Córka wróciła z Filharmonii znacznie szczęśliwsza, niż do niej pojechała. Wystarczyło, że poznała 4 lata młodszą koleżankę, z którą całą drogę przegadała o Simsach. 
Syn zaciągnął do swojej armii wszystkie rodzaje Gandalfów, nieustannie przy tym gadając, co już mi nie przeszkadza, bo nauczyłam się wyłączać i reaguję tylko na kwestie rozpoczynające się od "mamo".
Ogarnęłam w domu kąty, które nie były ogarniane od... długiego czasu oraz te, które na tyle rzucają się w oczy, że są ogarniane często.
Zaraz po tym porzuciłam skórę Perfekcyjnej Pani Domu na rzecz Osoby Czyniącej Rzeczy Przyjemne i Pożyteczne. Czyli:
- zabrałam psa na spacer, a dokładnie na 3 spacery
- wspomogłam lokalny biznes gastronomiczny serwując na obiad specjalność kuchni włoskiej prosto z pieca mistrza Adama
- odbyłam przefajne spotkanie z przedstawicielką harcerstwa lokalnego, która zgodziła się podjąć wyzwanie polegające na sporadycznej opiece nad dziećmi, psem i domem (opieka płatna, więc tu znów pożyteczna sprawa)
- rozegrałam 2 partie szachów, w których raz się podłożyłam specjalnie, a drugi raz nawet nie wiem kiedy zdążyłam być rozłożona na łopatki
- wydrukowałam dzieciom mandale i ekipę Fistaszków do kolorowania, jednocześnie wystosowawszy w ich kierunku ostrzeżenie, że jak się nie zajmą kolorowankami i nie dadzą mi chwili spokoju, to z pewnością, za sprawą moich dalszych działań, jutro będzie o nas głośno w Wiadomościach...
Dzień się jeszcze nie kończy, ale nie zanosi się na jakieś ekscesy czy niespodzianki.
Obym nie wypowiedziała tego w złym momencie. Tfu, tfu.