Z okazji nadchodzącej Wielkanocy
chciałabym się nie tyle Wam pożyczyć co pożalić.
Otóż mój Syn jest ortodoksem. Od
jakiegoś czasu znajduje się pod dużym wpływem bogatej wyobraźni pani od
religii. Wpływ pani jest nie tylko duży, ale i silny. Ja dostaję rykoszetem.
Syn bowiem postanowił, że
zaprowadzi mnie do nieba. Nie da mi zboczyć z kursu. Ba, przypilnuje mnie tak,
że jako druga w historii zostanę żywcem do nieba wzięta.
Rzeczą, której zaczął pilnować
jest mianowicie przeklinanie, które owszem stosuję. Zdarza się najlepszym. Ten
mały ortodoks od jakichś 2 tygodni nie daje mi spokoju.
Mam wrażenie, że wystarczy, że
pomyślę o rzuceniu kur.ą, a ten już wrzeszczy do mnie: „Coś Ty powiedziała???”.
Pomyślałam, że ok. Jest okazja
ograniczyć ten zbrodniczy proceder, pokazać synowi, że matka daje radę. Ok. Ale
od zgubnych nałogów należy się odzwyczajać stopniowo! A on mi nawet „kurde” nie
pozwala mówić. Od razu straszy ogniem piekielnym. Usiłowałam wytłumaczyć mu, że
kurde, motyla noga, kurde-felek, ja pierniczę, to nie są wyrażenia za które Bóg
skreśla z listy niebieskiej na wieki. A ten swoje.
Aż tu niespodziewanie z pomocą
przyszedł mi pewien telewizyjny program z udziałem dzieci, w którym jeden z
dziecięcych uczestników użył na wizji słowa „kurde”.
Podskoczyłam na kanapie i mówię
do syna:
- Widzisz? Gdyby „kurde” było
przekleństwem, to przecież nie pozwoliliby temu chłopcu tak powiedzieć!!!
Syn na to swoje – że diabeł,
piekło i ogień piekielny.
- Synu, ale kto ci powiedział, że
„kurde” to przekleństwo? – pytam zrozpaczona i pewna, że powiedziała to pani od
religii, a wtedy ja przegryzę jej tętnice za swoje cierpienia.
- Bóg mi powiedział – rzekł
spokojnie Syn.
I gadaj tu z takim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz