sobota, 19 marca 2016

Otwarcie sezonu.

Zasiadłszy przed ekran laptopa i otworzywszy fejsbunia zdumiałam się, ileż to osób, spośród moich znajomych, biegało dziś w najróżniejszych biegach zdobywając medale, odnotowując życiowe rekordy itp. Szczególnie koledzy (Maciej, Sebastian i Marcin) rzucili mi się w oczy. Im gratuluję osiągnięć i dziękuję za motywację. Gdyż albowiem, po naczytaniu się, postanowiłam pobiegać. Strzeliłam sobie moją własną MANIACKO SIÓDEMKE. Lekko nie było. Zamiast życióweczki - zgonóweczka. W trakcie poluzował mi się but, ale to wyparłam w obawie, że jak się zatrzymam, to nie dam rady dobiec do domu i będzie sobie moje gnijące ciało spoczywało na wieki w ciemnym lesie (bo oczywiście zboczyłam ze ścieżki, a co!), a pies sąsiadów zamiast raciczki dzika przyniesie z lasu nadgnitą moją raciczkę w bucie firmy ASICS (z psem historia prawdziwa!!!). Z Maniacką Dziesiątką (bieganą dziś w Poznaniu) mój bieg miał wspólnego tyle, że po każdym rozpaczliwym podbiegu następował maniacko szybki zbieg. Jeden z nich zakończył się przed prezentowaną na zdjęciu tablicą - miałam chwilę zawahania, ale jak pomyślałam o powrocie na podbiegu, to postanowiłam swój trening potraktować jako doświadczenie, i przestałam się wzbraniać przed wstępem. O dziwo, ruchu w lesie dużego nie było. Parę sztuk ludzkich spotkałam, w tym jednego tylko biegacza, który miał dokładnie tak samo czerwoną twarz jak ja, przez co pokochałam go miłością absolutną i, o mało co, nie zaprosiłam go na nadchodzące śniadanie wielkanocne. Ostatecznie doświadczenie się udało. Żyję. Japa mi się cieszy. I oby ten stan utrzymał się jak najdłużej!
Teraz tylko jeszcze żeby LECH wygrał, co nie Panowie?

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz