Jak zwykle podczas samochodowej podróży syn snuł opowieść.
Tym razem o języku migowym i alfabecie Braille'a. W pewnym momencie
zapytał mnie podchwytliwie kto – ślepi czy głusi – posługuje się „tymi wypukłymi
kropeczkami”. Bardzo chciałam wykazać się, stanąć na wysokości zadania i odpowiedzieć mu, zgodnie z prawdą, że ślepi, używając jednak
bardziej poprawnego politycznie określenia. Niestety nie udało mi się. Obciążona litrami barszczu, kilogramami karpia i śledzia, otumaniona makiem zapomniałam (!!!)
jak inaczej, ładniej, elegancko i przyjemniej mówi się na osoby
niewidzące…
Co więcej – zastanawiałam się nad
tym dłuższy czas. Dokładnie dobę.
Przyszło mi nawet na myśl, że
szukane przeze mnie określenie to… „niewidoczny”… Prawie
mnie to zabiło. Śmiałam się do tzw. rozpuku (czymkolwiek ten rozpuk jest).
Niestety. Mój przeciążony umysł nie dał rady sam. Wyartykułowałam zapytanie w
stronę kolegi małżonka i w tej samej nanosekundzie, kiedy to, oczywiście, kolega małżonek już zdążył zareagować kpiną i szyderą, odpowiednia szufladka w mojej głowie się otworzyła i bach - poznałam odpowiedź.
NIEWIDOMY.
Podsumowując: świąteczne nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu odciska się piętnem na żwawości umysłowej. Przynajmniej u mnie.