- Mamo, mogę dostać złotówkę do
szkoły?
- Na co, synu?
- Na andruty.
- Przecież sklepik jest nieczynny.
- Jak to, mamo! Przecież tam w
lochu jest czynny!!!
Chwila konsternacji.
Czyżby nielegalny handel
śmiercionośnymi drożdżówkami i innymi tego typu obrzydlistwami zszedł w szkole
do podziemia? Czy nasze maleńkie, wychuchane dzieci muszą od zerówki uczyć
się kombinowania i przemykać pod ścianami piwnic w celu nabycia odrobiny
pyszności? Czyżby dyrekcja szkoły okazała się tak lekkomyślna, żeby uprawiać
potajemny obrót andrutem prosto ze szkolnej piwnicy? Żeby nie napisać wprost –
z lochu?
- W lochu? W jakim lochu, synu?
- No, mamoooo… (w tym miejscu
wywalił gałami na znak, że stara matka, jak zwykle, nie nadąża). W lochu. Tam,
gdzie się wchodzi do szkoły, gdzie czekamy na panią.
- W holu, synu, w holu…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz