czwartek, 19 listopada 2015

Prawie jak ghostwriter.




Robię zakupy spożywcze. Zabrakło mi ziemniaków, więc się wybrałam.
Chodzę, zapełniam koszyk i zadaję sobie pytanie: czy mam w domu zapas buraków, za którymi przepada Córka?  No nie wiem. Nie pamiętam. Zamiast załadować te przeklęte buraki do koszyka, to ja intensywnie zastanawiam się, jak tu się dowiedzieć, czy one w domu są.
I oczywiście wpadam na świetny pomysł.
Piszę do męża. Mogłabym zadzwonić, ale się obawiam, że panie ze sklepu urządziłyby sobie ze mnie podśmiechujki.

Ja: Buraki som? (pisownia oryginalna i celowa ;) )
On: W jakim sensie? W domu?
Ja (postanowiłam nie gadać z nim o burakach, skoro nie rozumie prostych pytań): A chleb? Kupić?
On: Kupić. A ty już z domu wyszłaś, że mi się pytasz?
Ja: Pisałam, że idę do sklepu.
On. No, ale poszłaś i nie sprawdziłaś przed wyjściem, czy to czego potrzebujesz jest w domu?
Tu wstawił umierającego ze śmiechu pieska…
Ja: Hahaha, no nie sprawdziłam.
On: Kwiczę na maxa! Wpisz se to na bloga!!!

To wpisałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz