
Mam i ja!
I ja się bardzo cieszę z tego
święta. Przepadam za nim. I – zgodnie z kobiecą naturą – muszę i chcę podzielić się tymi
zarobionymi pieniędzmi z polską gospodarką. Czuję wręcz wewnętrzny przymus, aby
część (czasem mniejszą, czasem większą) wpuścić z powrotem do obrotu
gospodarczego.
Tak było i tym razem. Skasowałam
i zew przygody poczułam.
Najpierw pomogłam Gwiazdorowi
wybrać najbardziej odpowiedni prezent dla mnie. Pomogłam wybrać, pomogłam
zamówić, pomogłam zapłacić i zapewne, jak znam życie, pomogę odebrać z
paczkomatu, zapakować i wręczyć. Pewne i pocieszające jest to, że prezent
będzie w 100% trafiony (dlatego się nie skarżę).
Potem pomyślałam, że prezent to
prezent i w sumie nie liczy się, jako pełnoprawne upłynnianie zarobionej kwoty.
Zatem postanowiłam, w ramach
uczczenia święta oraz w ramach rekompensaty za kosmetyczne zabiegi chirurgiczne
o wysokim poziomie smrodliwości, wjechać do tzw. galerii handlowej i poratować
w końcu gospodarkę klasycznym, normalnym szopingiem.
Jak wymyśliłam, tak uczyniłam. I
co? I dupa blada.
Pełne półki ciuchów, toreb, butów
i innego dobra. Ceny atrakcyjne niczym Pamela Anderson w „Słonecznym
patrolu”. Panie ekspedientki z nadzieją w oczach drepczące klientom po piętach. A ja łażę w prawo, w lewo. Macam,
oglądam, przymierzam. I nic. NIC MI SIĘ NIE PODOBA.
Znacie to uczucie bezradności?
Bezsilności? Zagubienia? Staliście kiedyś na środku galerii handlowej tacy
bezbronni i zdezorientowani? Jak to? Mam nic nie kupić? Zupełnie nic? Null?
Zero? Nieodhaczony szoping?
O nie. Trzeba w takiej sytuacji
wziąć się za siebie. Otrząsnąć z tego przygniatającego poczucia
beznadziejności, wziąć głęboki oddech, poprawić włos i ostatni raz, dziarskim krokiem, zrobić rundkę po sklepach!
Na pewno coś się znajdzie! Ja znalazłam. Co prawda wszystko na wiosnę, ale grunt, że zadanie wykonane ;)
PS. Zdjęcie ze strony sklepu Mosquito.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz