wtorek, 1 grudnia 2015

Ranne pantofle.

Nie wiem jak u Was, ale u nas poranki są ciężkie.
Budzik dzwoni w nocy. Zawsze. Wstajemy po piętnastejstej drzemce. Zwykle jest już wtedy za późno na spokojne pobudki, przeciąganie się i poranne, słodkie „dzień dobry”. Dodatkowo żeńska połowa rodziny jest w typie „kiedyranowstajęniepodchodźdomniebezkija”. Nieodpowiednio dobrane słowo, spojrzenie o zbyt niskiej temperaturze, nagły, nieprzemyślany gest i wojna gotowa.

Dziś dzień jak co dzień.
Dzieci wyszarpane z łóżek, poganiane przez zaciśnięte zęby, nakarmione (dzięki ci losie za szybkie śniadania w postaci płatków na mleku) i w pośpiechu odstawione do placówki oświatowej. Zdążyły, oczywiście, rzutem na taśmę…
W ciszy siadamy do śniadania.
Chwilę wcześniej okazało się, że olaboga! masła nie ma! jak żyć?
Oczywiście to ja byłam na zakupach i to ja tego masła nie kupiłam.
Siedzę nad śniadaniem, wkurwiona, jak co rano i jednocześnie lekko zaniepokojona niskim poziomem lecytyny w organizmie, który powoduje, że zapominam o maśle.
Rozpaczliwie próbuję się jakoś ratować:

Ja: Ale musztardę i keczup kupiłam.
On: Odtrąbmy zatem sukces…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz