Budzik dzwoni w nocy. Zawsze.
Wstajemy po piętnastejstej drzemce. Zwykle jest już wtedy za późno na spokojne
pobudki, przeciąganie się i poranne, słodkie „dzień dobry”. Dodatkowo żeńska
połowa rodziny jest w typie „kiedyranowstajęniepodchodźdomniebezkija”.
Nieodpowiednio dobrane słowo, spojrzenie o zbyt niskiej temperaturze, nagły,
nieprzemyślany gest i wojna gotowa.
Dziś dzień jak co dzień.
Dzieci wyszarpane z łóżek,
poganiane przez zaciśnięte zęby, nakarmione (dzięki ci losie za szybkie
śniadania w postaci płatków na mleku) i w pośpiechu odstawione do placówki
oświatowej. Zdążyły, oczywiście, rzutem na taśmę…
W ciszy siadamy do śniadania.
Chwilę wcześniej okazało się, że
olaboga! masła nie ma! jak żyć?
Oczywiście to ja byłam na
zakupach i to ja tego masła nie kupiłam.
Siedzę nad śniadaniem, wkurwiona,
jak co rano i jednocześnie lekko zaniepokojona niskim poziomem lecytyny w
organizmie, który powoduje, że zapominam o maśle.
Rozpaczliwie próbuję się jakoś
ratować:
Ja: Ale musztardę i keczup
kupiłam.
On: Odtrąbmy zatem sukces…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz