sobota, 5 grudnia 2015

Leśna wariatka czyli retrospekcji part. 2




Sobota imieniny kota. Mam do zrobienia dużo, ale udaję, że nic. Sobota służy przecież do relaksu… Myślę „relaks” - widzę (oczyma wyobraźni) las, świeże powietrze, ciszę i spokój…
Mieszkam przy lesie. Blisko. Praktycznie wychodzę z domu i jestem w lesie. Lubię to, bo ten las to coś, co sprawia, że ruszam cztery litery z kanapy. Biegam, chodzę, jestem wyprowadzana na spacery przez psa. Ileż ciekawych przygód już mnie w tym lesie spotkało! Ha! Zapraszam na kolejną porcję retrospekcji.


Biegnę sobie dziś po lesie, słuchając (wg wskazówek Romana) po angielsku, relaksując się i przekonując swoje body, że dzięki temu bieganiu poradzi sobie ono z czającą się wewnątrz zarazą. Po trzecim kilometrze czuję jakby odrobinę rozluźnienia w dolnych częściach tego body. Rzucam okiem w dół i co ja paczę?!? Spodnie odrobinę zrolowane przy kostkach, w kolanach też jakby więcej luzu, że nie wspomnę o kroku, który zwisa z pełnym luzem. Pierwsza myśl - schudłam! Już układam w myślach post aktywizujący, wspierający, dzielący się własnym sukcesem. Już zapraszam do znajomych Ewę Chodakowską! Podciągam spodnie i biegnę dalej! A co! Niech moje body chudnie mocniej! więcej! bardziej! Co prawda moja ostatnia dieta nie wskazuje na to, żebym schudnąć miała. Aktywność fizyczna w ostatnim czasie też wołała o pomstę do nieba. Coś mi przestaje pasować. Ale biegnę. Oprócz spodni podciągam w zamyśleniu nosem. Angielski wątek już dawno zgubiłam. Patrzę na te zrolowane nogawki i już wiem. Cuda się nie zdarzają. Za poluźnienie sytuacji od pasa w dół odpowiada nie spadek wagi, a rozwiązany sznureczek ściągający.

Wtorek. 6 stycznia. Zimowy, słoneczny dzień. Myślisz: zabiorę psa na spacer do lasu. Jak myślisz, tak robisz. Pisałam kiedyś, że jakakolwiek aktywność fizyczna w lesie, kiedy słońce zachodzi, jest straaaaaaszna. Okazuje się, że jak się dodatkowo ma słaby pęcherz, to potrafi zrobić się jeszcze straaaaaaszniej. Zatem zabierasz swojego pupila na spacer. Na początku luzik - idziecie, kontemplujecie piękno otaczającej was przyrody, tudzież zatrzymujecie się na sik pod każdym krzaczkiem (pies, nie wy). I nagle postanawiacie poznać nie odkryte dotąd ścieżki i okolice. Myślicie sobie: phi tam, mam GPSa, mieszkam tu, jakoś trafię. I skręcacie w nieznaną ścieżkę. Po jakichś 500 metrach pies zaczyna dziwnie spokojnie iść prawie przy nodze. Już nie obsikuje i nie wącha każdej gałązki. Za to co 20 metrów zatrzymuje się, nastawia uszy, rozgląda dookoła, patrzy z niepokojem na Ciebie. Na wszelki wypadek twój wzrok nie podąża za wzrokiem psa. Przecież czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Ale. Każde takie zatrzymanie powoduje u ciebie migotanie przedsionków. Przyspieszasz kroku. Nagle pies się jeży i spod większego krzaka wypłasza ptaka. Migotanie przedsionków zamienia się w stan przedzawałowy. Do tego cierpnie ci skóra. Nie wiesz czy to twój osobisty zanik lordozy szyjnej czy twoja wyobraźnia. Zaciskasz zęby i idziesz dalej. Zaczynasz sobie wyrzucać wszystkie sensacyjne książki, jakie przeczytałaś, wszystkie horrory i thillery razem wzięte, które obejrzałaś... No ale idziesz. I oto w najmniej spodziewanym momencie "zza rogu" wypada na ciebie rowerzysta. Nie żeby cię potrącił lub przejechał, ale wypadł tak ... straaaaaasznie. Pod nosem go pouczasz, że mógłby głośniej jechać. W końcu sam w lesie nie jest. Dostrzegasz na drzewach budki lęgowe. Humor ci się poprawia. Wszak skoro są budki, to ktoś je sprawdza. Oznacza to, że w razie czego twoje zwłoki zostaną odnalezione raczej wcześniej niż później! To pozytywna wiadomość! w pewnym momencie czujesz, że coś zaczyna ci się nie zgadzać. Pies, który do tej pory szedł grzecznie prawie przy nodze znów obsikuje krzaczki!!! Myślisz: jesteśmy uratowani! on czuje znajome kąty! Rozglądasz się. Faktycznie okolica jakby znajoma. Latem wygląda co prawda zupełnie inaczej, ale na 70% to miejsce, w którym już byłaś z psem na spacerze! Czujesz jak spływa na ciebie spokój. Gdybyś była psem, to z pewnością obsikałabyś z radości krzaczek. Albo kilka. No, ale nie jesteś. Dzielnie zmierzasz do domu, myśląc sobie, że jednak ten twój slaby pęcherz nie jest wcale taki słaby. A to też pozytywna wiadomość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz