Jeszcze w zeszłym tygodniu ten mały człowiek brzydził się dziewczynami, a na nieśmiałe sugestie, że kiedyś mu to przejdzie, i że może nawet będzie miał z jakąś dziewczyną dzieci odrzucało go na poważną odległość. A tymczasem w samą Niedzielę Wielkanocną, zaraz po wyjściu z Kościoła, Syn rzekł rezolutnie:
- Jak kiedyś będę miał córkę, to dam jej na imię Nacudja.
- Jak? - zapytałam zaskoczona zarówno faktem nagłych planów prokreacyjnych, jak i niecodziennym dość imieniem wybranym dla mojej, bądź co bądź, przyszłej wnuczki.
- NACUDJA - wydrukował mi Syn.
- Nie ma takiego imienia, Synu.
- Jak to nie ma... Przecież śpiewali przed chwilą: "Nacudjo nasza!"
Ciekawe, co na to Jonasz i jego cud.
*****
Ten moment podczas Mszy św., kiedy to wszystkie dzieci wyrywają się, żeby wrzucić otrzymany przed chwilą pieniążek do koszyczka sympatycznego pana kościelnego.
Wszystkie, oprócz Syna. Ten siedzi i kontempluje, obracając monetę w dłoni.
Nagle przysuwa się i szeptem pyta:
- Mamo, dlaczego właściwie musimy wrzucić ten pieniądz do koszyka?
- Bo to ofiara jest - odszeptuję tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- OFIARA ROSÓŁ? - pyta Syn szczerze zainteresowany.
Niestety, histeryczny rechot odebrał mi możliwość wytłumaczenia dziecku, co to i dlaczego ta ofiara, oraz kwestii różnicy pomiędzy słowami "rosół" i "losu" w tymże skomplikowanym określeniu.