Niby taki zwykły wtorek.
Wtoreczek. A tu proszę. Ni stąd, ni zowąd dziać się zaczęło.
Oczekiwałam sobie spokojnie na
panów od okien. Ubrana standardowo dla kobiety pracującej głównie w domu czyli
w bluzę sportową, czarne kalesony i urocze skarpetki w paski.
Do wizyty panów było jeszcze
daleko, a ja planowałam odziać się dodatkowo w spodnie, aby kalesonkami po oczach
panom nie jeździć.
I co? I nagle dzwoni telefon.
Rozpoczynam rozmowę. Klient. Rozmawiam. W tym momencie ktoś puka. Rozmawiam i
ruszam do drzwi, bo może panowie się pospieszyli i już oto są pod drzwiami.
Rozmawiam i waham się czy otwierać uświadomiwszy sobie, że przecież kalesony!
No ale słyszę zapalany silnik samochodu i myślę sobie (rozmawiając cały czas),
że na panów czekałam miesiąc, więc kalkuluję i jednak lecę im otworzyć! Nie
mogę pozwolić im odjechać!!! Zatem rozmawiam i niczym raca noworoczna wyskakuję
z domu! W kalesonach. A tam… listonosz… Aż oczy przymknął, ale dał radę. Kawał
chłopa, silny organizm, co mu tam takie kalesonki… Rozmawiając nadal przez
telefon, usiłowałam jednocześnie naciągnąć bluzę minimum do kolan, żeby temu
biednemu facetowi oszczędzić wrażeń.
Po zakończeniu tej akcji i
rozmowy postanowiłam na wszelki wypadek założyć spodnie już „na zaś”.
Zdołałam lekko ochłonąć i przyjechali
oczekiwani panowie od okien. W liczbie sztuk 1 (słownie: jeden). Na szczęście
dla mnie, tym razem, firma wysłała najbardziej rozgarniętą sztukę. Do tego
sympatyczną i znaną mi z wcześniejszych wizyt. Zadowolona z takiego obrotu
sprawy, oraz z tego, że mam na sobie spodnie, zaprosiłam pana aby wszedł i
zaznajomił się z zakresem roboty, która była do wykonania. Jakiś miesiąc temu
jego koledzy byli, obejrzeli, powiedzieli, że absolutnie niczego, co będzie
potrzebne nie mają przy sobie i że wrócą z materiałami za 3 tygodnie. Nie
wrócili – wczoraj ich zwolnili. Na ich miejsce wrócił pan i po kilku rzutach
oka na usterki odwrócił się w moją stronę i spojrzał z takim żalem, takim współczuciem,
że już wiedziałam – mamy problem.
Mieliśmy. Nazywał się przelotka.
A właściwie brak przelotki. Pan zabrał wszystkie niezbędne materiały, oprócz
przelotki, o której jego (byli już) koledzy nie wspomnieli ani słowem…
Po wysłuchaniu mojego komentarza
do sytuacji, który nie nadaje się do publikacji, pan zmarszczył czoło i
obiecał, że coś wymyśli. Jak obiecał, tak uczynił. Ponaprawiał, co miał
naprawić, a przelotkę zostawił starą i przyrzekł wymienić ją następnym razem.
A na koniec zapytał sympatycznym
tonem: „Nasmarować pani?” i ujrzawszy, jak wielkie zdumienie maluje się na
mojej twarzy, dokończył szybko „Zamek w drzwiach. Żeby się lepiej zamykały.”
A potem, po wyjeździe pana, to
już normalny, zwykły wtorek się zaczął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz