Ostatni dzień ferii. Ostatni
dzień stycznia. Pora na podsumowanie:
- byłam w kinie na „Fistaszkach”
i na „Nienawistnej ósemce”;
- byłam po raz drugi w Bramie
Poznania;
- stoczyłam jakieś 14-16 walk w
tym: 7 z armią Aragona a pozostałe z postaciami, których nie potrafię
zapamiętać, ale wiem, że pochodzą z Gwiezdnych Wojen;
- w stoczonych bitwach odniosłam
rany w postaci kilkunastu pchnięć mieczem drewnianym (w tym ze dwa razy tak, że
aż mi oczy z orbit wylazły) oraz kilkudziesięciu pchnięć i machnięć mieczem
świetlnym (tu bez bolesnych skutków, bo miecz dość wątły i widocznie właściciel
uznał, że może się zepsuć w kontakcie z moim żylastym, jędrnym i twardym jak
skała ciałem);
- rozegrałam kilka partii w
szachy i kilka w warcaby – większość przegrałam celowo lub nie;
- uzależniłam się od muzyczki z
Minecrafta;
- odnowiłam wiadomości z Przyrody
na poziomie klasy 4tej szkoły podstawowej, a nawet dowiedziałam się paru
rzeczy, których nie wiedziałam do tej pory;
- napisałam jedno, za to długie i
wesołe, dyktando o kulawym królu Ludwiku;
- dokonałam kilku aktów wymuszeń
na małoletnich, z którymi zamieszkuję pod jednym dachem (wymuszenia dotyczyły
głównie czynności sprzątających);
- ogarnęłam, z różnym skutkiem,
ale raczej na plus, parę spraw zawodowych;
- pozbawiłam najlepszego psa na
świecie jąder, czym moje młodsze dziecko chwali się wszem i wobec, informując,
że pies ten już nie będzie miał żony, bo i po co skoro nie może zrobić jej
dzieci;
- pomogłam osobistemu ojcu pozbyć
się, na rzecz mieszkańca Konstantynowa Łódzkiego, jego wychuchanego i
wygłaskanego VW Garbusa rocznik 1974 – nie spałam pół nocy, bo wydawało mi się,
że on (ojciec, nie Garbus) tego nie przeżyje.
Było pracowicie. Z radością i
ulgą witam szkołę.