Siedzimy. Każde na swojej
kanapie.
On z książką, ja z narzędziem
zbrodni.
On czyta, ja poluję na muchy.
Atmosfera pełna skupienia i
napięcia.
Ciszę przerywa, raz po raz, świst
narzędzia zbrodni i pomruk zadowolenia, który wydaję przy ubiciu kolejnej
latającej pindy.
Za każdym razem on przenosi
spojrzenie z nad książki na mnie.
Marszczy brew coraz bardziej.
W końcu, po czwartej udanej
akcji, z miną starca, który z niejednego pieca jadał chleb, i o życiu wie
więcej niż wszystko, rzuca w moim kierunku ostre jak brzytwa zdanie:
- Nie bądź dla nich taka surowa,
mamo.