Już myślałam, że te wakacje
skończą się powoli, bez niespodziewanych wydarzeń. Że będą ciągnęły się jak przysłowiowe flaki z olejem czy inne spaghetti bolognese. A tymczasem tydzień temu, w
poniedziałek rano, obudziły mnie porywające takty przeboju,
w którym niejaka Ruda tańczy, jak szalona.
WTF? - pomyślałam, ale już po chwili mnie olśniło! Chłopaki wróciły!
Od początku tygodnia obserwuję
zatem pokazy mody odzieży budowlanej oraz przeglądy sprzętu technicznego, wysłuchuję dialogów okraszonych soczystym
słownictwem przynajmniej tak dobrze, jak świąteczny bigos okraszony jest
mięsiwem, odpowiadam kulturalnie na uprzejme „dzień dobry”, wspomagane na końcu
śmiechem tych twardzieli, którzy się nie witają z nikim i nigdzie, używam nadludzkiej siły, aby powstrzymać psa przed wyżeraniem spod płotu resztek żarcia, które księciuniom z budowy przygotowały kochające żony, matki lub kochanki…
Pogoda chłopakom sprzyja. W połowie tygodnia wróciło lato, więc chłopaki zrzuciły przepocone bawełny i
rozpoczęli festiwal prężącego się ciała. Falują brzuchy i bicepsy! Pot spływa
swobodnie prosto do majcioch! Niestety, nie ma czego podziwiać. Ale może nie
wszystko jeszcze widziałam…
Oprócz atrakcji dostarczanych
przez ekipę, odnotowałam mały progres – przenośna toaleta została przywieziona
i oddana chłopakom do dyspozycji bez mojej wcześniejszej ingerencji (czyli
próśb, nacisków i lekkich, zawoalowanych gróźb nawet). Punkt dla inwestora.
Co prawda ustawiona została na
samym środku, co pozwala podziwiać mi ją, jak tylko podejdę do okna oraz, jak tylko
zmuszona jestem użyć frontowych drzwi wejściowych, ale nie narzekam.
Lepszy
rydz, niż nic ;-)
Miłego dnia pracy!!!