Poranek na wsi.
Mąż oznajmił, że zima wróciła. Że przymrozek, skrobanie szyb i
inne atrakcje.
Psa bolał brzuch, co powodowało, że „wołał” o wyjście na dwór,
aby nażreć się trawy.
No to się wzięłam i ubrałam, jak na Sybir. Kilka warstw, na
głowę kaptur, na dłonie ciepłe rękawice. Ba! Nawet kubek herbaty gorącej
zabrałam ze sobą.
Wyszłam, stanęłam w słońcu i okazało się, że jest przyjemne 10 stopni.
Zapomniałam zatem o zimie i popijając herbatkę rozkoszowałam się
słońcem. W przepastnej kieszeni znalazłam okulary słoneczne, które usiłowałam
założyć na nos, zapominając, że wcześniej nie zdjęłam okularów zwykłych.
Po akcji z okularami nadjechali panowie z ZUKu. Po odpady wtórne
segregowane. Dokładnie po szkło. Załadowali 3 worki pełne butelek po piwie i
rzucając mi wymowne spojrzenie zabrali się za odjeżdżanie. Zanim jednak odjechali,
napadły mnie brzozy, czy inne kwitnące i powodujące alergię rośliny. Czując na
sobie wymowne spojrzenie panów kichnęłam potężnie i obsmarkałam sobie pół
twarzy. Z okularami włącznie.
Rechot panów towarzyszy mi do teraz… Nie chcę
wiedzieć, co będzie dalej…