Jeśli niebo istnieje, to z pewnością ktoś przewidział tam miejsce dla okularów przeciwsłonecznych. Jakąś osobną, przestronną i wypasioną komnatę, w której spoczywają sobie wszystkie zepsute, przygniecione ciężkimi dupskami, zagubione w akcji, zakopane na plażach, rozciągnięte przez zbyt wielkie głowy... okulary przeciwsłoneczne.
I z pewnością są tam dwie pary moich. Jedne utracone i bardzo mocno opłakiwane w zeszłym roku. A drugie zgubione całkiem niedawno w niewyjaśnionych okolicznościach.
Chodzę, szukam, nawołuję. Szlocham, lamentuję. I nie ma.
To tak sobie myślę, że na pewno są już w okularowym niebie, popijają drineczki z palemkami, mają służbę do czyszczenia szkieł i wspominają mnie z rozrzewnieniem.
A ja kupię sobie nowe.